WDW pisze:
Chyba nastąpiło jakieś pomieszanie pojęć i gatunków filmowych. Co to znaczy według autora wątku film wojenny? Znaczy dokument? No i przed kogo i dla kogo produkowany? Przecież filmy Made in USA to zupełnie inna para kaloszy niż kino europejskie, również te wojenne. Ani twórcy "Złota dla zuchwałych", ani "Parszywej dwunastki" nie pretendowali swoimi filmami do nagród za wierne oddanie rzeczywistości wojennej. "Złoto....." to klasyczny spaghetii western ubrany w rzeczywistość 1944 r., charakterystyczna gra cowboya Eastwooda i nawet temat muzyczny z jego westernów w jednej ze scen. To są lekkie filmy dla szerokiej widowni (w pierwszym rzędzie amerykanskiej) a nie dla specjalistów od historii.
Te ramotki mają jedną niezaprzeczalną zaletę (jak dla mnie) - z oczywistych względów brak tam chrzanionych komputerowych efektów specjalnych. Od wirtualnego Tygrysa wolę realnego T-34 obłożonego dyktą.
...ukonkretniam więc: chodzi o filmy, których akcja toczy się w warunkach konfliktów zbrojnych - bez względu na to, czy jest to komedia, dramat, paradokument... Kryterium kraju, w którym film wyprodukowano - też jest bez znaczenia.
Chodzi mi głównie o to, ktory był "męczący", pod względem kardynalanych błędów filmowych, nudy, wiejącej z ekranu, czołgającej się akcji, przeładowania efektami komputerowymi czy nierealności przedstawianych zdarzeń, a który oglądało się z subiektywną przyjemnością - jak np. "CK Dezerterzy", "Upadek", "Okręt", "Bitwa o Midway" czy "Za linią wroga"....

Są produkcje, do ktorych wraca się z przyjemnością i są również takie, gdzie czas na ich obejrzenie można uważać za bezpowrotnie stracony.
Oczywiście, że lista, która być może powstanie, będzie, sensus strice, subiektywna, lecz na jej podstawie będzie można stworzyć pewien, względnie obiektywny ranking.

_________________
...dlaczego w XXI wieku musimy być ludźmi renesansu?
