II. Rawensbruck Po czterech dniach dowieziono nas do Rawensbruck. Ustawiono nas znowu w piątki i pędzono. Straszna to była droga. Wokoło ciągnęły się kupy piasku. Przy każdej kupie stała w pasiaku, z numerem, z winklem na rękawie kobieta. Przesypywały piasek z jednej kupy na drugą i tak całymi kilometrami, aż do wagonów. Doszłyśmy do miejsca skąd ten piasek wydobywano. Wyglądało to tak, jakby robiono sztuczne jezioro. Stały tam kobiety w wodzie i z wody ten piasek wydobywały, przesypując dalej z kupy na kupę. Gestapówki stały z gumami i wrzeszcząc „schnel arbeit” waliły te omdlałe z głodu i ciężkiej pracy kobiety. Doprowadzono nas wreszcie przez kilka szlabanów i dzwonków do obozu. Wokoło woda, zasieki z drutów kolczastych na kilka metrów, co kilka metrów latarnia, a co kilkadziesiąt „jaskółka” i żandarm z karabinem. Ujrzałyśmy wszędzie baraki i piece krematoryjne. Po łaźni i zabraniu nam wszystkiego, nawet włosów, dano nam drewniane, z drzewa wydłubane klumpy, nabite ćwiekami, że zaraz były pełne krwi. Ubranie dostałam z dziesięcioletniej dziewczynki z naszytym przez całe plecy krzyżem innego koloru. Zaprowadzono nas do baraków, w których umieszczono po tysiąc kobiet. W barakach pilnowały nas kryminalne więźniarki niemieckie. One rozdzielały również między nas pożywienie. Była to zupa sporządzona z pokrzyw, wyrośniętej rzodkiewki, patyków szpinaku lub wytłoków buraczanych. My, nowe, wybierałyśmy te niejadalne patyki, wysmoktywały i wyrzucały do śmietników, zaś te kobiety, które były tutaj już od dawna, wybierały te odpadki i zjadały. Mówiły nam, że jak tu pobędziemy dłużej, to także będziemy jadły wszystko. Pomimo tego,, że był już maj, panowały takie chłody, że do godziny 11-tej dachy były białe od mrozu. Było nam przeraźliwie zimno. Potem przyszły znów straszne upały. Miałyśmy trzypiętrowe koje. W każdej koi, trochę szerszej od trumny, leżało nas po cztery, tak, że nogi były na głowie towarzyszki. W kojach były trociny, a robactwa, pcheł – aż czarno. Trzymano nas tam przez miesiąc. Codziennie stałyśmy na apelu po cztery godziny rano i wieczorem. Codziennie wypędzano nas nagie na defiladę przed oficerami, którzy wybierali najmłodsze i najładniejsze do domów publicznych i na króliki doświadczalne. Któregoś dnia przywieźli 200 kobiet spuchniętych, granatowych. Podobno pracowały przy fosforze i się zatruły. Od razu poszły do pieca. Poddawano nas najwyszukańszym badaniom na krześle ginekologicznym. Stosowano jakieś zastrzyki. Jedną dwunastoletnią dziewczynkę, która się broniła i zachowała majteczki, zabito na naszych oczach na śmierć. W barakach było tak straszliwe przepełnienie, że siedząc na podłodze trzeba było kolana trzymać pod brodą. Miejsca było tyle, co pod krzesłem. Co chwila wyciągano umarłe, rozbierano do naga, ładowano na wózek i do pieca. Po miesiącu tej strasznej udręki znowu zapędzono nas do wagonów. W każdym wagonie dwóch uzbrojonych gestapowców. W tych zamkniętych, towarowych wagonach wieziono nas znowu cztery dni pod nieustannym gradem bomb.
|