Mam jedno wspomnienie, które powraca na hasło "ul.Kraszewskiego".
Na niej znajdowała się składnica węgla. Rodzice udawali się tam zakupić opał. Czasami było trochę stania w kolejce, czy czekania na furmankę. To nimi najczęściej wtedy wożony był węgiel.
Nudziło mi się to bezczynne stanie i poprosiłem (mamę?) by pozwoliła mi pobiegać, np. do Grunwaldzkiej.
Dostałem zgodę i pobiegłem, słysząc jednocześnie syreny... Z daleka widziałem zwalniające 'Stary' pożarnicze.
Ze starego wiaduktu 'ustawiano pociągi'. Z górki rozrządowej zjeżdżały pojedynczo wagony, znikając potem za 'domami kolejowymi'. Gdy dobiegłem na Grunwaldzką, okazało się, że jeden towarowy wagon stoi na małym wiadukcie i płonie jak 'stodoła'. Wieli blask ognia, a nad nim chmury dymu. Dzielni strażacy mieli dosłownie 'pod górkę'. Dla takiego chłopca jak ja, było to spore 'widowisko'.
Z wagonu nie wiele zostało. Strażacy zapobiegli rozprzestrzenianiu się ognia. Gdyby to było w obecnych czasach, to pewnie co drugi 'kibic' nagrał by to telefonem. Ale to była połowa lat sześćdziesiątych XXw.