Forum Bydgoskiego Stowarzyszenia Miłośników Zabytków "BUNKIER"

UWAGA: W przypadku problemów technicznych z forum lub problemów z rejestracją prosimy o kontakt pod adresem: forum@bsmz.org lub prosimy pisać w dziale "POMOC" (dział ten nie wymaga rejestracji).
Dzisiaj jest wtorek, 19 mar 2024, 05:05

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]




Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 31 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2
Autor Wiadomość
Post: niedziela, 13 kwie 2014, 15:48 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
Jednak bywa inaczej:
http://histmag.org/Niemcy-wyplacaja-ost ... atowa-4694


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: niedziela, 13 kwie 2014, 18:27 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: czwartek, 29 gru 2011, 20:51
Posty: 6923
^^^
Do tematu podszedłem całościowo, zastanawiając się, czy bogaci, dawni okupanci różnych państw, byli by skłonni usłyszeć głos o zadośćuczynienie 'biedniejszych krajów', wcześniej przez nie wykorzystywanych.

Dałeś przykład jednego kraju, agresora, który przegrał wojnę. W czasie gdy zapadały te decyzje, na tyle wyniszczonego, że nie miał 'nic do gadania'. Ale gdy tylko zaczął stawać na nogi, spłaty miał 'gdzieś'. (Hitler) Chwalebny jest fakt, że pomimo upływu niemal stu lat, Niemcy poczuwali się do dokończenia spłaty. Trudno jest sobie wyobrazić, czy w naszych czasach i warunkach, byli by oni skłonni poddać się wyrokowi, (czyjemu?), by płacić za II wojnę ś. Mam na myśli, trudne do sprecyzowania kwoty, co jakiś czas obliczane na nowo, w zależności od tego kto rządzi...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: środa, 15 lip 2015, 17:42 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
Jak widać inni potrafią się odważniej upomnieć niż my sami:
http://niezalezna.pl/68449-niemcy-innyc ... lad-polsce


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: poniedziałek, 10 kwie 2023, 09:27 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
Zapomniany od ponad 8 lat wątek o zadośćuczynieniu jako nieodzownej konsekwencji wybaczenia. Temat przypomniał mi wątek Topfów i książka o mechanizmie masowej zbrodni i wyzysku. viewtopic.php?f=93&t=3953&p=77679#p77679
W książce jest opisany system obozów zagłady, wyniszczenia, pracy przymusowej. Fabryka Topfów także korzystała w mniejszej skali z pracy przymusowej około 300 osób. Małe obozy budowany przy zakładach pracy. Nie było tam zwykle drutów kolczastych. Po prostu barak, prycze i stołówka . Płacono wynagrodzenie ale niemal w całości potrącano je na koszty utrzymania. Z dziesiątek i setek tysięcy niewolników korzystały renomowane firmy działające dziś na rynku, jak Audi, BMW, Bayer i reszta spuścizny IG Farben. W fabryce V2 w Mittelbau-Dora zmarł mój dziadek (pewnie spalony potem w piecu Topfa), którego przez Niemców nie poznałem i nie wiem nawet jak wyglądał, gdyż w Polsce Niemcy spalili jego dom w którym był dokumenty i fotografie. Babci udało się wrócić. Przeszła piekło. Oboje porwani bez powodu w łapance darmowej siły roboczej.
Nie mam żadnych wątpliwości, że Niemy powinni zapłacić odszkodowania za swoje zbrodnie niezależnie od tego jakim komu się wydaje tzw. "stan prawny" tej sprawy.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: czwartek, 13 kwie 2023, 19:51 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: czwartek, 29 gru 2011, 20:51
Posty: 6923
^^^ Widziałem nie dawno na Polsacie wywiad z Jackiem Czatutowiczem. W temacie odszkodowań powiedział coś w rodzaju, że ekipa Mularczyka źle się do tego zabrała i dał przykład, jak to powinno być policzone...
Ja miałem trochę 'więcej szczęścia' niż Ty i obu moich dziadków, chociaż obejrzałem na zdjęciach...


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: poniedziałek, 15 maja 2023, 18:57 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
Moja babcia, Matylda Jaroszewska, spisała na trzech stronach maszynopisu swoja historię kontaktu z narodem niemieckim. Trwało to około roku i są to trzy kartki maszynopisu. To niewiele, więc zacytuję całość w kilku odcinkach. Została ona wraz z moim dziadkiem Janem zabrana z własnego domu. Jedynym celem tego porwania niewinnych ludzi było pozyskanie siły roboczej dla państwa niemieckiego w końcówce wojny. Pretekstem był odwet za działania polskiego podziemia przeciwko Niemcom (gdzieś w okolicy jakiś niemiecki żołnierz został zabity). Dom dziadków po pewnym czasie Niemcy spalili.

I. Droga do piekła

W dniu Zielonych Świątek, w maju 1944 r. o godzinie 4 rano wpadli do naszego domu gestapowcy. Nie podając żadnych przyczyn aresztowali mnie i męża. Szli tak od domu do domu, po całym mieście, zabierając ludzi z każdej niemal rodziny.
Zaprowadzili nas najpierw na żandarmerię w Łapach. Tam załadowano nas na kryte samochody ciężarowe, po 50 osób na każdy i wieziono w stronę Brańska. Po pewnym czasie zmieniono kierunek i przez Płonkę zawieziono do Białegostoku. Było nas około 1500 osób. Umieszczono nas w więzieniu, w celach po 200 osób. Wkoło rozlegał się nieustanny płacz, jęk i modły. Na podwórku rozstrzeliwania i krzyk bitych więźniów. Trzymano nas tam cztery dni. Do jedzenia dawano nam raz na dzień klej z kasztanowej mąki. Raz na dzień wyprowadzano nas na podwórze. Widziałam tam przez okna poprzywiązywanych do krzyżów mężczyzn wiszących w powietrzu. Podobno miano nas rozstrzelać, lecz w końcu zadecydowano deportację do obozów. Wyprowadzono nas w szeregach po pięć osób, otoczono kordonem uzbrojonej żandarmerii z psami i zaprowadzono do dworca towarowego. Tam już stały przygotowane wagony towarowe, brudne, po wapnie i bydlętach, do których władowano po pięćdziesiąt osób. Dano nam po kawałku chleba z trocinami, którego starczyło zaledwie na jeden dzień. Jeden raz wrzucono nam do wagonów liści szczawiu. Wieziono nas tak przez cztery dni. W Prostkach pociąg zatrzymano. Gestapowcy wyprowadzili rozebranych do pasa mężczyzn i dokądś pędzili.
W Prostkach ostatni raz w życiu widziałam mego męża przez zakratowane okienko towarowego wagonu. Również w Prostkach widziałam pierwsze ofiary z naszego transportu. Była to siedemnastoletnia dziewczyna z Sokół, którą zabrano razem z matką. Trupa dziewczyny wyrzucono, a odchodzącą z rozpaczy od zmysłów matkę – dobito. Pociąg zatrzymywano na szlaku kiedy waliły się bomby, wagony były szczelnie zamknięte.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: środa, 24 maja 2023, 17:13 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
II. Rawensbruck

Po czterech dniach dowieziono nas do Rawensbruck. Ustawiono nas znowu w piątki i pędzono. Straszna to była droga. Wokoło ciągnęły się kupy piasku. Przy każdej kupie stała w pasiaku, z numerem, z winklem na rękawie kobieta. Przesypywały piasek z jednej kupy na drugą i tak całymi kilometrami, aż do wagonów. Doszłyśmy do miejsca skąd ten piasek wydobywano. Wyglądało to tak, jakby robiono sztuczne jezioro. Stały tam kobiety w wodzie i z wody ten piasek wydobywały, przesypując dalej z kupy na kupę. Gestapówki stały z gumami i wrzeszcząc „schnel arbeit” waliły te omdlałe z głodu i ciężkiej pracy kobiety.
Doprowadzono nas wreszcie przez kilka szlabanów i dzwonków do obozu. Wokoło woda, zasieki z drutów kolczastych na kilka metrów, co kilka metrów latarnia, a co kilkadziesiąt „jaskółka” i żandarm z karabinem. Ujrzałyśmy wszędzie baraki i piece krematoryjne.
Po łaźni i zabraniu nam wszystkiego, nawet włosów, dano nam drewniane, z drzewa wydłubane klumpy, nabite ćwiekami, że zaraz były pełne krwi. Ubranie dostałam z dziesięcioletniej dziewczynki z naszytym przez całe plecy krzyżem innego koloru. Zaprowadzono nas do baraków, w których umieszczono po tysiąc kobiet. W barakach pilnowały nas kryminalne więźniarki niemieckie. One rozdzielały również między nas pożywienie. Była to zupa sporządzona z pokrzyw, wyrośniętej rzodkiewki, patyków szpinaku lub wytłoków buraczanych. My, nowe, wybierałyśmy te niejadalne patyki, wysmoktywały i wyrzucały do śmietników, zaś te kobiety, które były tutaj już od dawna, wybierały te odpadki i zjadały. Mówiły nam, że jak tu pobędziemy dłużej, to także będziemy jadły wszystko. Pomimo tego,, że był już maj, panowały takie chłody, że do godziny 11-tej dachy były białe od mrozu. Było nam przeraźliwie zimno. Potem przyszły znów straszne upały. Miałyśmy trzypiętrowe koje. W każdej koi, trochę szerszej od trumny, leżało nas po cztery, tak, że nogi były na głowie towarzyszki. W kojach były trociny, a robactwa, pcheł – aż czarno. Trzymano nas tam przez miesiąc. Codziennie stałyśmy na apelu po cztery godziny rano i wieczorem. Codziennie wypędzano nas nagie na defiladę przed oficerami, którzy wybierali najmłodsze i najładniejsze do domów publicznych i na króliki doświadczalne. Któregoś dnia przywieźli 200 kobiet spuchniętych, granatowych. Podobno pracowały przy fosforze i się zatruły. Od razu poszły do pieca. Poddawano nas najwyszukańszym badaniom na krześle ginekologicznym. Stosowano jakieś zastrzyki. Jedną dwunastoletnią dziewczynkę, która się broniła i zachowała majteczki, zabito na naszych oczach na śmierć. W barakach było tak straszliwe przepełnienie, że siedząc na podłodze trzeba było kolana trzymać pod brodą. Miejsca było tyle, co pod krzesłem. Co chwila wyciągano umarłe, rozbierano do naga, ładowano na wózek i do pieca.
Po miesiącu tej strasznej udręki znowu zapędzono nas do wagonów. W każdym wagonie dwóch uzbrojonych gestapowców. W tych zamkniętych, towarowych wagonach wieziono nas znowu cztery dni pod nieustannym gradem bomb.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: niedziela, 11 cze 2023, 20:07 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
III. Leipzig

Dowieziono nas tak do miasta Leipzig. Znowu umieszczono w barakach ogrodzonych zelektryfikowaną siatką. O godzinie 4-tej rano pobudka. Na śniadanie dostawałyśmy trochę czarnej kawy i kawałek rzepy lub brukwi. Potem godzinny apel. Następnie piątkami, pod eskortą uzbrojonych żandarmów z psami prowadzono do fabryki. Fabryka nazywała się „Hasak”. Produkowano w niej amunicję. Praca trwała 12 godzin. Następne 12 godzin przeznaczone było na odpoczynek. Z tego na apelu stało się nieraz i pięć godzin. Po każdym apelu na placu zostawały trupy. Naloty lotnicze były ciągłe. Schrony znajdowały się pod ziemią. Zapędzano nas do schronów, bo potrzebna była siła robocza. Ja pracowałam przy maszynie, która napełniała pociski ołowiem. Nigdy nie mogłam wytrzymać przez wszystkie te godziny. Kiedy mdlałam, to mnie wynoszono, cucono i znowu stawiano przy maszynie. Po pewnym czasie z baraków przeprowadzono nas do więzienia murowanego. Było nas tam sześć tysięcy. W jednej celi umieszczono po 300 kobiet. Podłoga była asfaltowa. Koje czteropiętrowe, zabudowane tak gęsto, że trzeba się było wsuwać w pozycji leżącej. Z góry stale sypały się trociny, bo sienniki były rzadkie, papierowe. Trociny ruszały się od pcheł. I tak mijał dzień za dniem. Nieustanny głód, wycieńczenie, praca ponad siły, bicie – doprowadziły do tego, że spuchłam, jak maska. Wiele moich towarzyszek tak samo. Kiedy było nas, takich chorych, niezdolnych do pracy już ogromna grupa – wyprowadzono nas do Hanower. Był tam międzynarodowy tłum więźniarek. Załadowano nas do wagonów. Nadleciały samoloty i zbombardowały całą stację, zniszczyły tory kolejowe, powywracały wagony. Wokoło tylko jedna ludzka miazga. Żywych gestapowcy zagnali do baraków. Po kilku dniach, kiedy naprawiono tory, znowu załadowano nas do wagonów i po tygodniowej, strasznej przeprawie zawieziono nas do Belsen.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: piątek, 30 cze 2023, 19:28 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
IV. Belsen

Od stacji prowadzono nas bardzo długo, głębokimi lasami. Była to taka głusza, że sądziłyśmy, że nie odnajdzie nas tam ani Bóg, ani diabeł.. Obóz i tutaj był ogrodzony drutami elektrycznymi, przejścia zamknięte szlabanami, strzeżone. To co się działo w tym obozie nie da się w ogóle opisać. Wszyscy więźniowie mieli tyfus i dural. Był to obóz ostatecznej zagłady. Piece, do których wrzucano ludzi jeszcze żywych – nie nadążały. Kto miał siłę jeszcze się ruszać i ogryźć umarłego, to tak się żywił. Innego pożywienia nie dostawałyśmy wcale. Kloaki były pełne trupów. Stosy trupów między żywymi straszliwie chorymi ludźmi. Byłam tak wychudzona, że przy moim wysokim wzroście nie ważyłam więcej jak 30 kilogramów. Nie stawałam na nogi, tylko czołgałam się na pośladku jak dziecko wśród tych gromad nagich trupów. Skórę miałam zdartą do krwi. W barakach odartych z poszycia nie było koi. Żywi czołgali się wśród trupów i ludzkich odchodów. Wszy, to było tam tyle, że w lesie ruszał się piasek, można by je zgarniać łopatą. Każde zwłoki miały wyjedzone serce, płuca, wątrobę, bo na zagłodzonych trupach nie było mięśni. Wokół widziało się tylko całe kilometry nagich, wyschniętych trupów. Dym z pieców krematoryjnych, to tak gryzł w oczy, że stale płynęły łzy, a w gardłach piekło goryczą. Były tam takie stałe komanda, których zadaniem było wleczenie trupów do pieców. Straszny to był widok. Dwóch wychudłych, jak szkielety ludzi wlokło po ziemi za nogi nagie zwłoki, z których ciągnęły się jelita. Przez ogrodzenie widziałam karne apele mężczyzn, którzy z cegłami w podniesionych rękach stali przez całe dnie na placu, a który padał – dostawał strzał w głowę.
Wszędzie trupy, trupy, trupy...
Pewnego dnia przywieziono pięćset kobiet z Powstania Warszawskiego. W ciągu jednego tygodnia wszystkie one umarły na durfal i z głodu.
Mój numer obozowy: 90980 (dziewięćdziesiąt tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt).


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: poniedziałek, 31 lip 2023, 16:31 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
V. Wyzwolenie

W owym czasie myśli moje były tak sparaliżowane przerażającą grozą tego piekła, potwornym głodem i męką strachu, że nie było w nich nawet nadziei na przetrwanie. Nie wierzyłam, że ktoś nas kiedyś w tych lasach odnajdzie.
A jednak!
Przyleciały samoloty, zbombardowały krematoria. Zbliżył się front. Pewnego dnia władze obozowe uciekły. Zjawiły się wojska angielskie i radzieckie. Natychmiast sprowadzono samochodami wodę i żywność dla tych co jeszcze żyli. Umarłych grzebano w olbrzymich rowach. Wszystko szczegółowo fotografowano. Wielu z nas, zamęczonych głodem rzucało się na pożywienie bez pohamowania i natychmiast w straszliwych męczarniach konało. Ja przez kilka dni smoktałam tylko skórkę chleba popijając kleikiem.
Anglicy rozbili natychmiast namioty, w których urządzono łaźnie, dano czystą odzież. Następnie przewieziono do Belsen – Bergen, gdzie nas leczono. Tam mimo opieki lekarskiej znowu zachorowałam na durfal. Miałam świerzb i egzemę. Ciało poranione przez obozowe pasożyty nie chciało się goić. Przez pępek było widać kiszki, a piersi, to były tylko dziury z robakami. Podawano nam bardzo wiele witamin, zieleniny. Potrafiłam zjadać litrowy słoik pokrojonych porów. Stale miałam uczucie głodowego bólu żołądka, pomimo, że byłam dobrze nakarmiona. I tutaj niestety ludzie ciągle jeszcze umierali. Przeżył tylko ten, kto miał bardzo silny organizm. Ja po pewnym czasie zaczęłam odzyskiwać siły i stawać na nogi. Poszłam do pracy w kuchni, ażeby mieć możliwość łatwiej nasycić nieustający głód. Pracowałam w rękawiczkach, ażeby ukryć rany na rękach. Ogólne warunki były tam zupełnie dobre. Mieszkałyśmy w pokojach, dostawałyśmy ręczniki, koce, mydło kąpielowe. Właśnie w Belsen – Bergen doczekałam końca wojny. Była to radość ogromna, nie do opisania widzieć te białe flagi kapitulacji barbarzyństwa.
Od tej chwili jedyną moją myślą były dzieci, mąż, matka, dom. O rodzinie nic nie wiedziałam. Po pewnym czasie Anglicy przewieźli nas do Bordowicka, gdzie ulokowali nas w pięknych willach i domach opuszczonych przez niemców. Byli tam ludzie z całej Europy: Włosi, Węgrzy, Łotysze, Rosjanie, Bułgarzy, Szwedzi, Francuzi i wiele innych. Wszystko to ofiary hitlerowskiej polityki. Śmierć w dalszym ciągu zbierała swoje żniwa. Co dzień było pełno pogrzebów. Anglicy karmili nas tylko koniną. Powierzono mi tam funkcję komendantki. Dozorowałam wyżywienie 30 osób.
Myśl o powrocie do domu nie odstępowała mię ani na chwilę. Wybrałam się pieszo do Lunenburga. Było to bardzo daleko, ale nie miałam żadnych pieniędzy, ażeby zapłacić za środek lokomocji. Poszłam jednak, ażeby przepatrzyć, zorientować się w możliwości dostania się do domu. Udało mi się dołączyć do obozu rosyjskiego, który szykował się do odjazdu na wschód. Były tam całe rosyjskie rodziny. Razem z nimi dostałam się do Waserwercku. Tutaj mieszkaliśmy w tartaku. Po pewnym czasie, znowu z rosyjskim transportem liczącym 1500 osób, który kierował się do Kowla, wojskowymi samochodami wyjechaliśmy w następny etap. Na drogę przydzielono nam suszonych kartofli i konserwę. W czasie podróży, na postojach wychodziliśmy w pola, wygrzebywali ziemniaki i gotowali w menażkach na ogniskach. Na takim postoju, w miejscowości Rutki, już na polskiej ziemi, po kryjomu oddaliłam się od transportu i uciekłam. Kiedy byłam już pewna, że transport odjechał wyszłam na szosę kierując się ku domowi. I tak z wioski do wioski litościwi gospodarze podwozili mnie coraz bliżej, aż w końcu 9 września 1945 r dostałam się do wsi Jeńki, gdzie był mój dom.


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Post: wtorek, 8 sie 2023, 20:10 
Offline
Gość
Awatar użytkownika

Rejestracja: sobota, 23 sty 2010, 19:51
Posty: 1854
VI. Powrót

Zastałam tylko gołą ziemię. Z naszego domostwa zostały tylko zgliszcza. Cały dobytek zabrali niemcy. Całe gospodarstwo wraz z dorobkiem całego życia – spalili. Od sąsiadów dowiedziałam się, że moje dzieci wraz moją matką są w Łapach, że żyją. Znowu, któryś z sąsiadów ofiarował mi swą pomoc i zawiózł mię do Łap. Mojej młodszej córeczki w ogóle nie poznałam. Przez długi czas dochodziłam do sił, bo pełnego zdrowia nigdy już nie odzyskałam.
Mąż mój z tego piekła nie wrócił. Poszukiwałam go przez długie lata. Ostatni ludzie, którzy mogli mi coś o nim powiedzieć widzieli spuchniętego z głodu, nieprzytomnego w obozie w Oranienburgu. Zginął więc chyba gdzieś pod stosami bezimiennych trupów, jak tysiące innych ofiar hitleryzmu.
Ażeby utrzymać rodzinę poszłam do pracy do szpitala w Łapach, a po pięciu latach przeniosłam się do Warsztatów Kolejowych. Nie miałam siły dosłużyć się emerytury. Na podstawie orzeczenia lekarskiego otrzymałam rentę inwalidzką. Dzieci dorosły, usamodzielniły się.
Ja poprzez oszczędności i wyrzeczenia szeregu długich lat zdołałam uzyskać mieszkanie spółdzielcze w Białymstoku i teraz moja egzystencja jest w zasadzie zabezpieczona. Lata przeżyte w obozach hitlerowskich wyryły jednak nie tylko trwałe ślady na moim organizmie, lecz również straszliwe piętno na moim życiu wewnętrznym. Wspomnienia tamtych koszmarnych lat dręczą mnie zawsze, i w dzień i w nocy, trwa wieczna świadomość straszliwej, niezasłużonej krzywdy.
I jeszcze teraz, po trzydziestu latach, kiedy to piszę – drżą mi z przerażenia ręce.

Białystok, marzec 1974 r


Na górę
 Wyświetl profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat Odpowiedz w temacie  [ Posty: 31 ]  Przejdź na stronę Poprzednia  1, 2

Strefa czasowa UTC+1godz. [letni]


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Szukaj:
cron
       
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Group